Grzegorz W. Kolodko: Strategy for Polish 2.0

Commentaries

Your Present Location: Teacher_Home> Grzegorz W. Kolodko> Commentaries

Grzegorz W. Kolodko: Strategy for Polish 2.0

2025-09-23

Grzegorz W. Kolodko: Strategy for Polish 2.0


Source: BANK.pl

By Paweł Jabłoński

Updated: 2025-09-23 09:48


image.png

Prof. Grzegorz Kołodko, Fot. Archiwum prywatne


Są dwie grupy wydatków, które można zredukować, każdą o około dwa punkty procentowe, czyli po około 80 mld zł – mówi profesor Grzegorz W. Kołodko w rozmowie z Pawłem Jabłońskim.

Paweł Jabłoński: Czy Polsce potrzebna jest jakaś strategia lub plan gospodarczy, czy wystarczy, że rząd na bieżąco będzie reagował na pojawiające się wyzwania?

Grzegorz Kołodko: Nie mam żadnych wątpliwości, że program o wymiarze  strategicznym jest Polsce potrzebny. Jeśli popatrzymy na świat, to dostrzeżemy, że największe sukcesy odnotowują gospodarki, w których są właściwie sprzęgnięte ze sobą dwie potęgi: z jednej strony siła niewidzialnej ręki rynku, a z drugiej widzialnej ręki państwa – jego regulacji, nadzoru, interwencji, koordynacji oraz inspiracji.

Państwo musi być zaangażowane w procesy gospodarcze, ponieważ sam rynek rozwiązuje wprawdzie masę problemów, ale równocześnie inne tworzy. Tak więc potrzebna jest korekcyjna działalność państwa. Jego władzom powinno zależeć na osiąganiu ustalonych celów dotyczących społeczeństwa i całego układu gospodarczego.

Nie mam przeto wątpliwości, że Polsce jest potrzebna wypracowana przez państwo, we współpracy z partnerami społecznymi, dalekosiężna strategia zrównoważonego rozwoju społeczno-gospodarczego uwzględniającego także aspekty ekologiczne. Taki plan nazwałbym „Strategią dla Polski 2.0”. Jej brak powoduje, że nie tylko nie znikają stare problemy, lecz wyłaniają się dodatkowe trudności.  W ostatnich latach pojawiły się na świecie tzw. czarne łabędzie, czyli niepożądane zjawiska o zasięgu globalnym, które jeszcze niedawno trudno było przewidzieć.

Czy posiadanie strategii pomogłoby nam w uniknięciu, czy choćby zmniejszeniu skutków tych zjawisk?

– Oczywiście, że tak. Strategia musi opierać się na urzeczywistnianiu dalekosiężnej wizji odpowiadającej pragnieniom i aspiracjom społeczeństwa, przy czym muszą one korespondować z jego realistycznymi możliwościami.

Sztuka uprawiania polityki polega na wykorzystywaniu nadarzających się okazji, ale także na umiejętności reagowania na pojawiające się negatywne okoliczności, również te, które wcześniej były nie do przewidzenia. Obowiązkiem odpowiedzialnych polityków, w tym strategów gospodarczych, jest dostosowywanie instrumentów polityki do tych okoliczności. Ponadto trzeba wpływać na narrację publiczną i dialog polityczny, tak aby działać w okolicznościach w możliwie jak największym stopniu sprzyjających rozwiązywaniu problemów i wyzwań. To poważne zadanie także dla intelektualistów, ludzi nauki i mediów.

Co zaś tyczy się czarnych łabędzi, to sądzę, że nadużywa się tego określenia. Trzeba mieć wyobraźnię i nie liczyć nieustannie na dobrą pogodę. Jesteśmy zaskakiwani wybrykami nie tylko natury, jak np. COVID-em, lecz też dopustami ludzkimi, jak chociażby druga prezydentura Donalda Trumpa, którą przecież można było sobie wyobrazić. Chociaż tego, że spowoduje ona dla gospodarki światowej większe szkody niż epidemia koronawirusa niektórzy wciąż sobie wyobrazić nie potrafią.

Gdy byłem wicepremierem, ministrem finansów i przewodniczącym Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów, zawiązałem zaufaną grupę wybitnych ekonomistów, którzy przygotowywali analizy i propozycje programowe, także na hipotetyczne ewentualności pojawienia się tego, co można byłoby nazwać czarnym łabędziem. Zadawałem co jakiś czas pytanie, co takiego musiałoby się zdarzyć, aby wskutek mało prawdopodobnych okoliczności gospodarka wypadła z torów rozwojowych, na które ją kierowaliśmy, i jak należałoby wtedy zareagować.

Nie ma skutecznej polityki bez wyobraźni. Rządy zawsze powinny mieć w zanadrzu agendę, która będzie brała pod uwagę pojawienie się niekorzystnych uwarunkowań. Niekoniecznie aż uderzenia jakiegoś wielkiego meteorytu, ale chociażby upadek rządu w jakimś sojuszniczym kraju, czy też panikę na własnym rynku giełdowym.

Trzeba być przygotowanym na różne okoliczności, ale też bez przesady, jak to jest obecnie, kiedy z jednej strony mamy nadmierne rezerwy walutowe, a z drugiej zbyt wiele wydajemy na militaria. Teraz też mógłbym nakreślić takie czarne scenariusze, ale zamiast tego powiem tylko tyle, że obecna nasza sytuacja jest już dostatecznie skomplikowana i niekorzystna, choć może być jeszcze dużo gorzej. Są czarne łabędzie, których jeszcze u nas nie widać, ale które tu i ówdzie już pływają po światowych wodach.

Co może być takim niebezpieczeństwem, którego nie widać, a które może nam mocno zagrozić?

– Takim mało prawdopodobnym, ale wyobrażalnym zagrożeniem jest załamanie się kursu złotego w obliczu coraz mniej kontrolowanego narastania deficytu budżetowego. Na polu pozaekonomicznym mogłyby to być rozruchy uliczne wikłające coraz bardziej skłócone grupy społeczne.

Na scenie światowej nie musi, ale może dojść do głębokiej recesji w następstwie wojny handlowej. Groźnym, ale bynajmniej nie nieuchronnym zagrożeniem, byłaby inwazja Chin na Tajwan. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale jest to możliwe, o ile niektórym jastrzębiom udałoby się sprowokować ogłoszenie przez Tajwan niepodległości.

Polityka powinna być przygotowana na rozmaite scenariusze i wiedzieć, co robić w takiej sytuacji, tymczasem rząd zaskakiwany jest nawet przewidywalnymi ruchami prezydentów Trumpa i Putina w kontekście karygodnego najazdu Rosji na Ukrainę. Wiele tego typu zjawisk jest jeszcze przed nami. Coś się stać może, ale nie musi. Dzisiaj jedno z poważniejszych wyzwań to reagowanie na kolejne etapy wstrząsów wywołanych fanaberiami prezydenta Trumpa.

O ile spokojnie byłem w stanie wyobrazić sobie kolejną wojnę Moskwy z sąsiadami, o tyle nie byłem w stanie wyobrazić sobie skali zagrożeń, jakie wynikają z pomysłów prezydenta Donalda Trumpa.

– Nie pan jeden. Nie tylko Stany Zjednoczone zapłacą za te pomysły wysoką cenę. Skutki trumponomiki, czyli ignorancji ekonomicznej i polityki gospodarczej uprawianej przez obecną administrację amerykańską, będą zdecydowanie negatywne.

Dla ekonomistów zastanawiające jest, skąd takie nieracjonalne poglądy się biorą i jakie mechanizmy polityczne działają, że przebiły się one na szczebel decyzyjny. Przecież w otoczeniu prezydenta Trumpa są także ludzie z tytułami profesorskimi. Niektórzy z nich wywodzą się z czołowych amerykańskich uniwersytetów.

Jak takie irracjonalne pomysły ekonomiczne mogły się zrodzić i rozwinąć w państwie światowej czołówki, jeśli chodzi o myśl ekonomiczną, piszę w książce „Trump 2.0. Rewolucja chorego rozsądku”.

Jaki wpływ na nasz kraj będzie miała polityka gospodarcza prowadzona przez obecnego prezydenta USA? Co my możemy zrobić w takiej sytuacji?

– Zdecydowana większość konsekwencji tej polityki będzie negatywna. My Europejczycy mamy nauczkę, że na Stany Zjednoczone w sprawach strategicznych, nie tylko ekonomicznych, nie można liczyć. Tym bardziej, że Trump 2.0 również Unię Europejską jest skłonny postrzegać jako wroga.

Trzeba zatem dostosować się do tego i mieć strategię, której podmiotem jest nie rynek, a właśnie państwo, a w przypadku Unii Europejskiej porozumienie tych państw. UE wszakże wciąż nie ma strategii sprostania nawarstwiającym się wyzwaniom.

Mamy kryzysy demograficzny i imigracyjny, doskwierają nam kryzysy ekologiczny i bezpieczeństwa, a teraz jeszcze dochodzi do tego kryzys stosunków zewnętrznych – instytucjonalnych oraz handlowych i finansowych związanych z kaprysami prezydenta USA. Miast zwartej strategii jest szarpanina, głównie dlatego, że UE nadal jest unią tylko z nazwy, z ułomnymi mechanizmami koordynacji w sferze polityki. Trump będzie to bezlitośnie wykorzystywał.

Co ma robić w tej sytuacji Unia? Jakie działania powinna podjąć Polska?

– Polska ma strategiczny interes we wzmacnianiu integracji europejskiej. To jest kwestia naszej racji stanu. Wszelkie działania, które wzmagają spójność instytucjonalną, społeczną, ekonomiczną, polityczną oraz w zakresie bezpieczeństwa UE, są dla Polski korzystne. Już chociażby z tego względu – pomijając ewidentne długookresowe korzyści ekonomiczne – opowiadanie się przeciwko przystąpieniu do strefy walutowej euro jest sprzeczne z tą racją stanu.

Niestety, UE nie zmierza dostatecznie szybko we właściwym kierunku ze względu na wewnętrzne sprzeczności, skądinąd niekiedy iluzoryczne, biorące się z marności części jej klasy politycznej. Ale ponoć nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, więc mam nadzieję, że na dłuższą metę wstrząsy spowodowane pomysłami Trumpa skłonią przywódców Unii do pogłębienia integracji.

Gdy pan mówi o niekorzystnych dla przyjęcia euro uwarunkowaniach, to myśli pan o naszej sytuacji gospodarczej czy politycznej?

– O jednej, i drugiej. Sytuacja gospodarcza nie predysponuje nas do udziału we wspólnym obszarze walutowym, bo nie spełniamy fiskalnych i monetarnych kryteriów konwergencji. Wprowadzenie Polski do strefy euro byłoby dla nas korzystne pod warunkiem, że przystąpilibyśmy doń przy korzystnym kursie.

Ale są także czynniki polityczne, gdyż przeciwni temu są m.in. prezydent Karol Nawrocki i prezes NBP Adam Glapiński. Nie można więc wprowadzić w Polsce euro, nawet gdyby tego chciała większość społeczeństwa, a obecnie nie chce. Jeszcze w końcu pierwszej dekady ok. 70% społeczeństwa było za przystąpieniem do euro, ale teraz większość jest przeciwko. Taka postawa jest spowodowana tym, że przez wiele lat słuchano pseudo argumentów o tym, iż euro zaszkodziłoby polskiej gospodarce, napędziłoby inflację i obniżyłoby standard życia.

Dlatego trzeba znowu przekonać większość społeczeństwa, że wprowadzenie u nas euro przy korzystnym dla polskiej gospodarki kursie wymiany sprzyjać będzie rozwojowi gospodarczemu.

Wielu ekonomistów zajmujących się sprawą przyjęcia euro uważa, że gdybyśmy wyrazili taką chęć, to Europa przymknie oczy na nasze niedociągnięcia w wypełnianiu kryteriów, bylebyśmy jak najszybciej trafili do eurolandu.

– Nie ulega wątpliwości, że przystąpienie Polski do euro miałoby istotne znaczenie, także polityczne. To by wzmocniło integrację europejską, a to liczy się w geopolityce, zarówno w stosunkach z administracją amerykańską, jak i w relacjach z Chinami oraz z całą resztą tego wędrującego świata.

Ale to nie usprawiedliwia jakiejś ulgowej taryfy. Twarde kryteria konwergencji należy spełniać, bez jakiegokolwiek politycznego naciągania, a ma ono już miejsce, chociażby poprzez zwiększenie o półtora punktu procentowego dopuszczalnego poziomu deficytu budżetowego w związku z wydatkami militarnymi. Przymyka się też oko na praktyki kreatywnej księgowości przy liczeniu wielkości długu publicznego. Zamiast wymuszać zmianę polityki, zmienia się definicje i miary. To demoralizuje.

Mówił pan o zagrożeniach wynikających z nowej polityki międzynarodowej Stanów Zjednoczonych. A co z ekspansją gospodarczą Chin? To jest bardzo ekspansjonistyczne i niedemokratyczne państwo.

– Stosunki z Chinami to jeden z newralgicznych czynników długofalowej strategii rozwoju gospodarczego zarówno UE, jak i Polski. Tym bardziej powinniśmy troszczyć się o wykorzystanie związków handlowych, inwestycyjnych, finansowych, w sferze transferu technologii oraz współpracy i kooperacji z Chinami na rozmaitych polach dla sprawy własnego rozwoju. Niestety, nienajlepszy stan tych związków – znowu za sprawą „logiki” politycznej, no bo nie ekonomicznej – rozczarowuje.

Uważam, że jest to błąd strategiczny. UE powinna wyraźnie dać do zrozumienia administracji amerykańskiej, że dla nas sprawą fundamentalną są dobre stosunki euroatlantyckie, ale równocześnie nie zamierzmy odwracać się plecami od reszty świata, zwłaszcza od pogłębiania współpracy gospodarczej w układzie euroazjatyckim, którego zarówno Unia, jak i Chiny są kluczowymi elementami. Skoro Waszyngton utrudnia obopólnie korzystną współpracę euroatlantycką, to Bruksela powinna intensyfikować swoje stosunki z Pekinem.

Polska pod tym względem nie musi wybiegać przed orkiestrę, ale możemy co nieco wnieść do tej sprawy. Skoro jednak relacje Unii z Chinami są dalekie od doskonałości, to radziłbym naszemu rządowi, aby tak długo, jak nie jest to sprzeczne ze strategicznymi interesami UE, intensyfikować nasze stosunki z Państwem Środka. Powinno zwiększać się zaangażowanie inwestycyjne Chin w ramach programu „Pasa i Szlaku”, tego współczesnego jedwabnego szlaku, powinna szybko rosnąć wymiana handlowa i transfery technologii, gdzie Chiny w niejednej dziedzinie już przodują na świecie.

Wróćmy do pomysłów prezydenta Trumpa. Czy oznaczają one, że zmieniają się zasady działania globalnej gospodarki?

– W pewnej mierze tak, ale to nie jest koniec historii. A jeśli o skutkach polityki Trumpa mówimy, to zacznijmy od najdłuższego horyzontu. Otóż, nie przyłączam się do tych, którzy w związku z nową polityką gospodarczą USA ogłosili śmierć globalizacji. Można co najwyżej dyskutować o tym, że jest to koniec globalizacji takiej, jaką uprzednio znaliśmy.

Już ćwierć wieku temu zdefiniowałem globalizację jako historyczny i spontaniczny proces zasadniczo ogólnoświatowej liberalizacji oraz integracji obrotów handlowych, przepływów kapitałowych oraz inwestycji bezpośrednich, a także transferu technologii oraz, z opóźnieniem i ograniczeniami wynikającymi z różnic kulturowych, siły roboczej. To fakt, że przeżywamy głębokie wstrząsy, zrywane są dotychczasowe łańcuchy zaopatrzeniowo-podażowe, ale tak rozumiana globalizacja trwa i będzie trwała dalej. Zmienia się jej struktura i geografia, inaczej płyną strumienie światowej wymiany gospodarczej, ale nadal płyną wartkimi strumieniami; nie wyschły.

Podtrzymuję zatem pogląd, że globalizacja jest nieodwracalna. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że prezydent Trump w egoistycznej trosce o „America First”, zabiegając o czynienie z niej jeszcze większej potęgi, niż już jest, włożył swój kij golfowy w szprychy globalizacji, więc jej ewidentnie szkodzi, zamiast nadawać jej kształt bardziej inkluzywny. Ale tylko do czasu. Tym bardziej, że sprzyjają jej Chiny, których narastającej potędze nawet Trump 2.0 ze swoimi ekscesami nie jest w stanie zaszkodzić.

Czym różni się obecna dominująca pozycja USA od ekspansjonistycznej polityki Chin?

– Prezydent Trump jest przekonany, że wszystko, co czyni, dzieje się w interesie Amerykanów i Stanów Zjednoczonych i nie jest ważne, że dzieje się to kosztem innych państw. Z kolei Chiny mówią o układzie „win-win”, czyli o inkluzywnej globalizacji.

Oczywiście, nie można być naiwnym, bo przecież chińskie zaangażowanie w ramach globalizacji nie jest działalnością charytatywną i trzeba uważać, aby to „win-win” nie sprowadzało się do 2:0 dla Chin. Ich rozmaite programy, począwszy od słynnej inicjatywy „Pasa i Szlaku”, służą przede wszystkim chińskim interesom ekonomicznym, ale nie są prowadzone kosztem innych, funkcjonują bowiem w pozytywnej z nimi synergii. Tym różni się chinizm, jak określam tamtejszy system i politykę, od trumpizmu.

To jaki będzie scenariusz zmian w gospodarce USA wynikający z pomysłów prezydenta Trumpa?

– W początkowym okresie USA zwiększą swoje przychody fiskalne, gdyż firmy amerykańskie będą płacić do budżetu cła importowe, które narzucił Trump. Te cła zostaną po części przeniesione w ceny, co nasili procesy inflacyjne; rosnące koszty produkcji i usług spowodują spadek zysków firm importujących towary z zagranicy. A jak spadną zyski, to te firmy będą płacić niższe podatki. W konsekwencji, osiągając relatywnie skromniejsze zyski, biznes może zmniejszyć własne inwestycje, co spowolni tempo wzrostu produkcji, a może nawet doprowadzić do recesji.

Jednocześnie pojawi się pozytywny efekt zmian, ale na zdecydowanie mniejszą skalę, niż to iluzorycznie zakłada Trump. Ten pozytyw to przeniesienie przez niektóre firmy produkcji do Stanów Zjednoczonych, co zwiększy tam zatrudnienie, obroty i dochody podatkowe, ale to będzie poprawa na umiarkowaną skalę. Początkowo więc bezrobocie spadnie, bo niektóre amerykańskie przedsiębiorstwa przeniosą produkcję do USA, a zagraniczne tam więcej zainwestują, ale później bezrobocie znowu zacznie rosnąć w ślad za nasilającymi się kłopotami zaopatrzeniowymi, co w połączeniu z inflacją wzbudzi gniew Amerykanów, którzy obrócą się przeciwko Trumpowi i republikanom.

To prawdopodobnie będzie widoczne już jesienią 2026 r. przy okazji okresowych wyborów do Kongresu i do władz stanowych. Ponadto wiele firm zagranicznych odwróci się od USA i znajdzie sobie alternatywne rynki zbytu. Świat jest naprawdę duży i pojemny.

A z naszego – polskiego i unijnego punktu widzenia – co oznaczają działania prezydenta Trumpa?

– Każda akcja wywołuje reakcję. Unia Europejska, słusznie uznając, że nie można w pełni liczyć na stosowanie się USA do wcześniej uzgodnionych zasad międzynarodowego handlu, przepływów kapitałowych i transferu technologii, zacznie poszukiwać opłacalnych alternatywnych rynków. Już to czyni.

Na jeszcze większą skalę dzieje się to w szybko rozwijających się gospodarkach globalnego południa, zwłaszcza w Chinach, Indiach, Brazylii i w regionie ASEAN-u, począwszy od największej tam Indonezji. Notabene, Chiny i Indie wyraźnie lepiej stawiają czoła wyzwaniom trumpizmu niż UE, która niestety nie potrafiła się skutecznie postawić waszyngtońskiemu dictum, akceptując narzucone jej 15-procentowe cła oraz zapowiadając ogromne zakupy sprzętu zbrojeniowego i drogich surowców energetycznych. Słychać głosy o wręcz wasalizacji Unii.

Co zaś do Polski, to prawie wcale nie widać w naszej polityce gospodarczej zainteresowania globalnym południem. Przegrywamy tę sprawę.

Wbrew amerykańskim intencjom, które Trump 2.0 podsyca, zacieśni się współpraca Rosji z Chinami. Zintensyfikują się też kontakty dwóch najludniejszych państw świata, Indii i Chin. Pogłębi się współpraca w ramach ugrupowania BRICS, którego kolejne szczyty odbędą się, co ważne, w Indiach w 2026 r. i w Chinach rok później.

Na dłuższą metę wygranym całego tego zamieszania będą Chiny, które co prawda doraźnie też ponoszą straty z powodu decyzji Trumpa, są bowiem gospodarką zorientowaną bardzo mocno na eksport, ale w zaistniałej sytuacji dodatkowo przesuwają część zagregowanego popytu z eksportu na rynek wewnętrzny, a także z inwestycji na konsumpcję. To dobrze, bo głównym wyzwaniem w przypadku Chin jest imperatyw zwiększenia wydatków konsumpcyjnych społeczeństwa, z czego zdaje sobie sprawę prezydent Xi Jinping. Tymczasem dla USA, odwrotnie: głównym wyzwaniem jest zwiększenie inwestycji krajowych na ścieżce wzrostu skłonności do oszczędzania i względnego ograniczenia konsumpcji, czego trumponomika w ogóle nie uwzględnia.

W ostatnich latach świat uległ znaczącym przeobrażeniom. Mamy Trumpa z jego taryfami celnymi. Tuż za naszą granicą Putin niszczy Ukrainę. Chiny też szykują się do wojny, a na to wszystko nakładają się rosnące w siłę ruchy mocno konserwatywne. Jaką politykę gospodarczą powinno się prowadzić w takich warunkach?

– Trudno oczekiwać przełomu racjonalizującego światową politykę tak długo, jak na Kremlu jest Putin, a w Białym Domu Trump. Ale ci panowie to nie jest geografia, która jest niezmienna. Oni są historią, która przemija. Dlatego mówiąc o interesach UE i Polski, w długim okresie trzeba mieć wyobraźnię, kto i jak będzie rządził Rosją, jak już Putina nie będzie na Kremlu, i kto i jak będzie rządził Ameryką, gdy Trump opuści Biały Dom. Ich koszmarne, choć jakże różne błędy jeszcze przez wiele lat po ich zejściu ze sceny politycznej będą rzucać długi cień na światową politykę i globalną gospodarkę, ale z czasem świat znowu będzie stawał się lepszy, a nade wszystko łatwiej przewidywalny.

Koalicyjny rząd premiera Donalda Tuska powinien powołać wicepremiera nadzorującego bieg spraw gospodarczych. To ma być główny czynnik inspirujący i koordynujący całokształt polityki dalekosiężnego rozwoju gospodarki, zwłaszcza w obecnych skomplikowanych warunkach wewnętrznych i zewnętrznych. Co ważne, nie można obsadzić takiego stanowiska kimkolwiek, którego twarz już się opatrzyła, bo nie będzie to dostatecznie wiarygodne. Uważam, że stworzenie takiej funkcji to ostatnia szansa tego rządu i tej formacji na wygranie kolejnych wyborów.

Ale nawet jeśli tak uczynią, to też jeszcze nie będzie gwarancją powodzenia tej koalicji. Przegra ona bez gospodarczej „Strategii dla Polski 2.0”. Ale wtedy wszystkie słuszne postulaty, które teraz są formułowane, nadal będą aktualne, a przecież partie opozycyjne również nie mają żadnej kompleksowej strategii potrójnie – ekonomicznie, społecznie i ekologicznie – zrównoważonego rozwoju. Następny rząd będzie też potrzebował głównego ekonomisty Rzeczpospolitej i sensownej strategii na przyszłość. Niestety, nasila się wojna na górze, ta polska zimna wojna domowa.

Obecny rząd w kampanii wyborczej złożył szereg obietnic, z których części nie da się zrealizować bez drastycznego obciążenia finansów publicznych. Jaka powinna być polityka rządu? Czy ważniejsze jest dotrzymywanie obietnic, czy kierowanie się stanem finansów państwa?

– Przede wszystkim nie należy składać obietnic bez pokrycia. Głosząc iluzje, można niekiedy wygrać wybory, ale potem nie sposób rządzić w sposób odpowiedzialny. Z tym właśnie boryka się obecny rząd, a zwłaszcza Koalicja Obywatelska i premier Tusk, który zamiast uciekać do przodu, ogłasza dodatkowo jakiś nieracjonalny „nowoczesny nacjonalizm gospodarczy”. Z populizmem nie walczy się jeszcze większym populizmem.

Teraz dodatkowo oliwy do ognia będzie dolewał prezydent Nawrocki. Już dolewa, przesyłając do Sejmu populistyczne projekty ustaw i cynicznie dodając, że w ten sposób chce ułatwić rządzącym wywiązanie się z ich przedwyborczych obietnic „100 konkretów w 100 dni”. Koszmar! Jedyne wyjście z tego syndromu to racjonalizacja polityki gospodarczej przez nową twarz w rządzie – przez głównego ekonomistę Rzeczypospolitej. Tymczasem mamy głównego militarystę, głównego prawnika, głównego dyplomatę…

Czy ten coraz powszechniejszy populizm nie jest oznaką tego, że ostatnie rządy wolą obiecywać Polakom gruszki na wierzbie, niż powiedzieć im, co w dłuższym horyzoncie oznacza bezpośrednio dla nich wojna w Ukrainie? Czy w sytuacji zwiększonych wydatków na obronę można mieć zdrowe finanse publiczne?

– Popełniono już wielki błąd, ustalając na szczycie NATO w Hadze, że wydatki na obronę narodową mają wynosić 3,5% PKB. Otóż, bezpieczeństwo zapewnia się nie procentami, tylko równowagą sił. Państwa europejskie w sumie, nie w procentach PKB, lecz w twardych pieniądzach, wydają na militaria znacząco więcej niż Rosja. Niestety, wydają źle. Łatwiej politykom przychodzi wydawać na wojsko coraz więcej niż coraz mądrzej.

Co należy w tej sytuacji zrobić? Przede wszystkim nie należy spieszyć się ze zwiększaniem wydatków wojskowych do 3,5% PKB. Niektórzy znaczący europejscy politycy to rozumieją i mieli odwagę publicznie to powiedzieć. Niestety, nie w Polsce; u nas wręcz odwrotnie. Już wydajemy na militaria ponad 5% PKB, z czego rządy, tak obecny, jak i poprzedni, są dumne. Skoro już zapadła decyzja, że wydatki wojskowe mają docelowe, na początku lat 2030. wynosić 3,5% PKB, to w budżecie na 2026 r. powinny one wynosić mniej, a nie aż 5%, bo nas na to ani nie stać, ani nie jest to niezbędne. Gdyby przepołowić nasz budżet wojskowy, to już można by obniżyć deficyt budżetowy do niewiele ponad 4% PKB, co skądinąd i tak jest zbyt dużo.

W przekonujący sposób trzeba pokazać, jak zamierza się zapanować nad pogłębiającą się nierównowagą finansów publicznych, która w odróżnieniu od jakoby nadchodzącej militarnej agresji – którą nieudolni politycy i ich zaplecze medialne oraz lobby związane z interesami kompleksu militarno-przemysłowego nieustannie nas straszą – jest realnym zagrożeniem dla bezpieczeństwa Polski.

Jak to wszystko zrobić? Jak rozwiązać to kłębowisko sprzeczności? Gruntownej przebudowy wymaga cały system podatkowy. Oczywiście ktoś powie, że prezydent musi potem podpisać poświęconą tym zmianom ustawę. Ale jeśli to będzie racjonalne, rozsądne i korzystne dla polskiej gospodarki, społeczeństwa i państwa, to należy założyć, że Prezydent Rzeczypospolitej nie zawetuje tego, co dyktuje rozsądek i racja stanu. Bez stosownych ustaw niewiele można zrobić; co najwyżej można podnieść akcyzę na tytoń i wódkę albo na benzynę, ale to droga na manowce.

Nie należy zwiększać jeszcze bardziej i tak już bardzo dużych obciążeń fiskalnych gospodarstw domowych i przedsiębiorstw. Nie mogą one być większe w stosunku do PKB, niż są obecnie, natomiast powinna istotnie zmienić się ich struktura, zarówno jeśli chodzi o podatki pośrednie, jak i bezpośrednie.

Mówi pan, że nie powinno się powiększać wpływów podatkowych. To znaczy, że trzeba będzie drastycznie obciąć wydatki?

– Skoro nie należy zwiększyć obciążeń fiskalnych, to trzeba zmniejszyć skalę wydatków, aby nie przekroczyć grożącej destabilizacją granicy zadłużenia. Są dwie grupy wydatków, które można zredukować każdą o ok 2.p.p., czyli po ok. 80 mld zł. O jednej grupie wydatków, o zbrojeniach, już mówiłem. Nikt z tego powodu na Polskę nie napadnie, tak jak nikt nie napadał na nas, gdy wydawaliśmy na obronę 2% PKB.

Drugą pozycją, którą można zracjonalizować, są wydatki socjalne. Tu też można zaoszczędzić w sumie ok. 2% PKB. Zacząć można od zaniechania wypłat dodatkowych emerytur, 13. i 14., i powrotu do wypłaty transferów rodzinnych, obecnie tzw. 800+, począwszy od drugiego dziecka. Trzeba znieść wszystkie ulgi podatkowe i na nowo wprowadzić jedynie te, które są uzasadnione troską o z jednej strony spójność społeczną, zwłaszcza o eliminację skrajnej biedy i wyrównywanie szans, a z drugiej o formowanie kapitału. To jest wykonalne, ale wymaga mądrości, odpowiedzialności i odwagi politycznej.

Cięcie wydatków publicznych o ponad 150 mld zł chyba źle wpłynie na polską gospodarkę. Jak pan dziś ocenia jej kondycję?

– Otóż nie – racjonalne obcięcie wydatków publicznych o ponad 150 mld zł dobrze wpłynęłoby na polską gospodarkę. A co do jej kondycji, to wciąż jest niezła, ale to przede wszystkim zasługa przedsiębiorczości i samorządności. To są prawdziwe źródła wzrostu gospodarczego, a nie kunszt polityki gospodarczej, bo akurat tego nie starcza.

Polska gospodarka ma znaczący potencjał rozwojowy, ale bez silnego instytucjonalnego wsparcia przedsiębiorczości i samorządności przez światłą politykę rządu potencjał ten może zostać w dużym stopniu zaprzepaszczony. Jest wciąż w miarę dobrze także wskutek pozytywnej inercji dynamiki nabytej w poprzednich okresach. Ta dynamika to m. in. zasługa tego, że nieźle wmontowaliśmy się w globalizację i w europejski proces integracji oraz w międzynarodowe łańcuchy zaopatrzeniowo-produkcyjne.

Teraz wszakże nastał czas zamętu i ta inercja wygasa. Trzeba podejmować śmiałe decyzje, bo jak nie, to pojawią się jeszcze wyraźniejsze pęknięcia i ostrzejsze zjawiska kryzysowe. I nie będą to żadne czarne łabędzie, bo przecież nie powinno zaskakiwać to, że zła polityka prowadzi do złych skutków, czyż nie?


Prof. dr hab. Grzegorz W. Kołodko, dyrektor Centrum Badawczego Transformacji, Integracji i Globalizacji TIGER w Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie, wiceprezes Rady Ministrów i minister finansów w latach 1994-1997 i 2002-2003, najczęściej na świecie cytowany polski ekonomista.

Autor wielu książek w tym opublikowanych w tym roku „Trump 2.0 Rewolucja chorego rozsądku” oraz „Błądzący świat. Absurd i rozsądek w ekonomii i polityce”.